Założenie tego tekstu jest proste – we wszystkim, co robimy mamy naśladować Jezusa. Gdzie się tego uczyć? Najlepiej w Ewangelii. Tam sprawa wydaje się jasna – Jezus nie tworzył problemów, tylko je rozwiązał. Jego rozmówcy przeciwnie – co chwila przychodzili z dziwnymi pytaniami. Kilka przykładów – czy można uzdrawiać w szabat, czy powinno się płacić podatki cesarzowi, dlaczego Jezus je kolację u grzesznika w domu, czy należy ukamienować kobietę, która cudzołoży, kiedy można się rozwieść, dlaczego uczniowie nie poszczą, albo czyją żoną po zmartwychwstaniu będzie kobieta zamężna więcej niż raz. I tak dalej, i tak dalej.
Rozmówcy Jezusa co rusz wymyślali jakieś problemy. I robili to nie dlatego, że chcieli się czegoś dowiedzieć (to byłoby zrozumiałe). Oni po prostu mieli ochotę sobie pogadać, a najlepiej jeszcze troszkę się pokłócić (nie interesował ich ani chory, który wymagał uzdrowienia, ani kobieta, którą mieli ukarać – ich celem było skonfliktowanie się z Jezusem). Uczeni w Piśmie i faryzeusze to byli wymyślacze problemów. Służyły im one do niekończących się dyskusji i niczemu niesłużących konfliktów.
Jezus nie tylko nigdy nie tworzył problemów, ale też nie dawał się w nie na dłużej wciągnąć. Rozwiązywał problem w jednym albo dwóch krótkich zdaniach, i szedł dalej. Można mieć wrażenie, że gdyby go nie zaczepiono, większości z tych kwestii w ogóle by nie podjął.
Choć we wszystkim, co robimy mamy, naśladować Jezusa, to w tej sprawie można mieć wrażenie, że częściej przypominamy faryzeuszy. Tworzymy problemy, zamiast je rozwiązywać. Grzęźniemy w dyskusjach, które rzadko kiedy nas naprawdę dotyczą. Kilka przykładów – o tańcu deliberują ci, którzy nie tańczą, o to, czy Kościół online to nadal Kościół, pytają ci, co i tak nie korzystają ze streamingów, długość sukienek elektryzuje tych, którzy ich nie noszą, tatuaże to dyżurny temat niewytatuowanych, nauczanie kobiet przeszkadza tym, którzy i tak go nie słychają, a o techno w uwielbieniu pytają osoby, których gusta muzyczne są na przeciwległym biegunie. Podejrzewam, że większość z nas potrafiłaby dopisać jeszcze wiele podobnych przykładów takich pseudozatroskanych pytań. Problem jest taki sam, jak u rozmówców Jezusa – nie chodzi tu o troskę o ludzi, których sprawa dotyczy, ale o kolejną okazję do pogadania sobie, i nierzadko o znalezienie okazji do zaczepki.
Podsumowując – Jezus nie tworzył problemów, tylko je rozwiązywał. Wydaje mi się, że znam ludzi, którzy całe życie tylko wymyślają problemy, ale nigdy ich nie rozwiązują. Czytając Ewangelię, warto pamiętać, że jako chrześcijanie mamy naśladować Jezusa, a nie Jego oponentów.