Czasami zastanawiam się, czy jest możliwe, aby Kościół odszedł od Ewangelii tak daleko, że jedynym sposobem, żeby spotkać Boga, jest odejście od Kościoła.
Wydaje mi się, że jakikolwiek przymus w sprawach wiary jest takim odejściem. W czasach inkwizycji bliżej Pana Boga byli ci, którzy płonęli na stosach, niż ci, którzy podkładali pod nimi ogień. Niestety, mam wrażenie, że religijność oparta na przymusie, nienawiści i strachu, nie była tylko domeną wieków średnich.
Powołaniem chrześcijan jest oparta na wolności, pełna miłości i przebaczenia relacja z Bogiem. Tam, gdzie pokój i radość ustępują miejsca nienawiści i przemocy, tam kończy się chrześcijaństwo, a zaczyna się piekło. I nieważne, jak pobożne słowa usiłują tego bronić. Jakakolwiek nienawiść i przemoc nie mają z Ewangelią nic wspólnego.